Wybralam sie po pracy do Chicago. Och, przepraszam, nie do tylko na Chicago :). Przyznam, ze podobalo mi sie, chociaz z niezbyt wielka przyjemnoscia patrzylam na Renee Zellveger. Film energiczny i przykuwajacy w sumie uwage. Podobalo mi sie bardzo to z jaka umiejetnoscia, latwoscia i tak jakos gladko przechodzily sceny jedna w druga. Plynnie ... o to jest wyraz, ktorego szukalam. Nie bylo zadnych skokow z jednej sceny w druga, jakby wszystko bylo jednym tchem opowiedziane.
Richard Gere juz nieco podstarzaly ale fantastyczny no i jeszcze spiewa :). Catherine Zeta-Jones ... nie za bardzo mi sie podobala akurat w tej fryzurze ale spiewa tez niczego sobie no i rola jej nie byla az tak duza. Queen Latifah jako mama byla swietna i z tancem radzila sobie niezle bo, ze spiewac potrafi to juz wiedzialam.
Renee ... jak juz wspomnialam, nie moglam na nia patrzec. Role odegrala bardzo dobrze, ale za zadne skarby nie powinna pokazywac sie w tak skapo odziana. Te kosci, wklesla niemalze klatka piersiowa i zbyt duza w stosunku do ciala glowa (typowa charakterystyka anorektyczki) dzialaly na mnie odrzucajaco ale staralam sie, chociaz nie przychodzilo mi to latwo, nie zwracac na to uwagi.
Bardzo podobala mi sie scena "marionetkowa" ze tak ja nazwe. Gdy Renee siedzi na kolanach Richard'a i udaje lalke kierowana jego dlonmi, ktora tylko otwiera usta i mowi to co mowi Richard. Z tylu oczywiscie masa marionetek na sznurkach, ktorymi oczywiscie steruje Richard. Komedia? Komedia, tylko czy smieszne jest to, ze bardzo czesto w zyciu jestesmy marionetkami w czyichs dloniach. Wlasnie tak sterowanymi, jak nasza morderczyni z Chicago, czy tez Ci, ktorzy maja zadecydowac o jej losie. Wszystko w dloniach swietnego prawnika, ktory za pare tysiecy ... zrobi taki cyrk, tak zamiesza, taki odprawi "taniec", ze odegramy taka role jaka dla nas zaplanowal.